Zawsze pisałem o przygodach, wyjazdach w superlatywach, bo ma to wiele zalet, jednak chyba czas, żebym spojrzał na emigrację z drugiej strony. Nawet nie będę wspominał o tęsknocie za ukochaną – to oczywiste, że jest głównym powodem decyzji o powrocie, ale nie tylko.
Najbardziej przeszkadza mi fakt, że mimo czasu – to nie dom. Szczególnie to widzę kiedy jestem w sytuacji, która wymaga ode mnie szybkiego dialogu i podjęcia decyzji, a ja najzwyczajniej w świecie nie rozumiem co usłyszałem. Przez to każde głupie zakupy lub podobne wydarzenie, wiążą się z jakimś mikrostresem, bo ludzie za mną czekają, a ja dukam. „A co mnie Ci ludzie obchodzą…” – jako introwertyk, nie lubię zbyt dużo niechcianej uwagi (kiedy chcę, to lubię, ale chcę tylko w specyficznych momentach). Mimo, że lubię moje życie i zajawki, a w zasięgu 100-200 kilometrów jest mnóstwo przepięknych miejsc.. to nie dom.
Nie tylko język sprawia, że czuję się wyobcowany. Nie mam tutaj żadnej historii. Nie mam wspomnień z dzieciństwa ani szkoły do której chodziłem. Możesz nie doceniać tych rzeczy – dla mnie jest to istotne, bo za tym dzieciństwem i wspomnieniami idą ludzie, za którymi niesamowicie tęsknię.
Ostatnia, może dość przyziemna rzecz to jedzenie. Nie chodzi o to, że muszę zjeść pierogi, bo taki ze mnie patriota. W Polsce, też nie jadłem ich codziennie, ale… Szwajcarskie jedzenie jest bez wyrazu. Ludzie na lunch jedzą kebab lub pizzę lub gotowe obiady w markecie. Dziwne. Mało kto gotuje, kiedy przyniosłem swoje jedzenie, kolega z lekkim podziwem patrzył gdy potwierdziłem, że sam ugotowałem… RYŻ Z KURCZAKIEM. SRSLY?!
Blog się zmieni. Nie mam jeszcze koncepcji, ale czuję, że ta forma już mnie nudzi. Może tematyka, może nie jestem gotowy na ekshibicjonizm emocjonalny? A może w ogóle przestanę pisać?